CYCLE TO SUMMIT - rowerowo-narciarska wyprawa przez Lofoty
WPROWADZENIE
Pomysł na wyjazd pojawił się w zeszłym roku — wiosennego dnia, kiedy rozmawiałem z Francesco. Z jednej rozmowy wynikła kolejna i tak narodził się plan: ruszyć na daleką Północ, za koło podbiegunowe, by pojeździć na nartach po norweskich fiordach. Cel: samowystarczalnie przemierzyć Lofoty na rowerze i nartach — projekt ambitny, który wymagał wiele przygotowań.
Giulio – marzyciel, rowerzysta i narciarz… ale tylko w niedziele.
Ale – filmowiec i alpinista, ale… nigdy wcześniej nie jeździł na rowerze.
Franz – wielki fan nart, ale proszę, nie wspominajcie mu o wideo!
Zimą wyznaczyliśmy datę wyjazdu: 26 marca.
PRZYJAZD DO NORWEGII
26 marca nadszedł niemal z zaskoczenia. Tego deszczowego wieczoru dotarliśmy do Bodø. Szybko nauczyliśmy się, że deszcz będzie naszym stałym towarzyszem podróży.
DZIEŃ 0
Następnego ranka, czekając na prom, zaczęliśmy składać nasze rowery… najlżejszy ważył 75 kg. Dopiero późnym wieczorem dotarliśmy promem do Svolvær — w gęsto padającym śniegu.
DZIEŃ 1
O świcie ruszyliśmy rowerami na północ. Po 10 km, na końcu zjazdu, Franz złapał gumę. Wymieniliśmy dętkę i ruszyliśmy dalej, nieświadomi, że to dopiero początek naszych problemów technicznych.
Jadąc wzdłuż Austnesfjordu, zaproponowałem odbić na zachód, by przenocować w biwaku. Kilka kilometrów przed celem… wybuchła przednia opona Franza. Nikogo w pobliżu, a zdeformowana opona uniemożliwiała dalszą jazdę.
Deszcz i zbliżający się zmrok wprawiły Franza w panikę. W oddali pojawiła się kropka — to był van. Kierowca, Tom, okazał się niesamowicie hojny — zawiózł Franza do biwaku, a chwilę później wrócił z miasta z nowym kołem. Franz, wzruszony, objął go z wdzięcznością.
Przed odjazdem Tom wręczył nam trzy worki drewna. „Żebyście mogli się osuszyć i ogrzać,” powiedział. „Bo w Norwegii bywa zimno.”
DZIEŃ 2
Franz ledwo otworzył oczy, a już sprawdzał, czy nowe koło trzyma powietrze — na szczęście tak.
Zebraliśmy sprzęt i ruszyliśmy w stronę Laupstad, by domknąć pętlę. Niestety, po zaledwie 100 metrach odpadło mi ramię korby, a potem złapałem gumę w tylnym kole. W międzyczasie Ale'owi poluzowała się śruba mocująca bagażnik. Znowu uratowała nas praca zespołowa.
Po dotarciu do Laupstad i obiedzie na przystanku autobusowym (pierwszym z wielu), musieliśmy zrezygnować z jazdy na nartach z powodu pogody. Rozbiliśmy namiot na brzegu fiordu — i w końcu wyszło słońce.
Celem następnego dnia była góra Geitgaljen. O północy Franz wyszedł z namiotu i… zobaczył zorzę polarną. Spędziliśmy ponad godzinę w ciszy, oczarowani tańczącymi światłami.
DZIEŃ 3
Nocny mróz pokrył wszystko lodem. Przypięliśmy narty do plecaków i ruszyliśmy pieszo w górę. W niższych partiach brakowało śniegu, ale dzięki rakom dotarliśmy wyżej.
Wierzchołki, choć nie przekraczały tysiąca metrów, wyglądały jak z innego świata. Wiatr uformował śnieg w grzybowate kształty, jak w Patagonii. Austnesfjorden był całkowicie zamarznięty, a nasz namiot — maleńką pomarańczową kropką w oddali.
Zjazd zakończyliśmy na plaży, o zachodzie słońca. Z nartami na nogach, oświetleni pomarańczowym blaskiem, wróciliśmy do namiotu — w ciszy i szczęściu.
DZIEŃ 4
Dzień czwarty to tura na Pilan — szczyt z granią ciągnącą się nad fiordem. Brak śniegu był jednak rozczarowujący, co potwierdził starszy Norweg, mówiąc, że zima 2025 była najgorszą, jaką pamięta.
Po wskazówkach trzech Włochów ruszyliśmy rowerami do Varden, mijając Svolvær i uzupełniając zapasy. Dętki? Bez szans. Tuż przed zmrokiem dotarliśmy pod Kabelvåg, gdzie rozbiliśmy namiot nad jeziorem przy zamkniętym zimą kempingu.
DZIEŃ 5
Obudził nas śnieg i nieśmiałe słońce. Bez śniadania ruszyliśmy na nartach przez zamarznięte jezioro. Gdy chmury zasłoniły widok, zrezygnowaliśmy z podejścia. Ale słońce wróciło, więc... znowu na foki i w górę!
Zjazd był trudniejszy niż myśleliśmy — musieliśmy trzymać się śladów innego narciarza. Gdy tylko zdążyliśmy wrócić, zaczęła się ulewa. W kurtkach przeciwdeszczowych ruszyliśmy do Henningsvær.
Spaliśmy w schronie — nie wiedząc, czy był publiczny. Z szacunkiem zajęliśmy miejsce, rozpaliliśmy piec i suszyliśmy kurtki na lince rozwieszonej na wietrze. Prognoza mówiła o sztormie z wiatrem 60 węzłów. Musieliśmy działać. Plan: przejazd na południowy koniec wysp i powrót promem z Moskenes — po dotarciu do ostatniej miejscowości: Å.
130 km w burzy. Rowerami po 70 kg. Brzmiało szaleńczo — ale nie daliśmy się strachowi.
DZIEŃ 6
Deszcz padał od rana, ale ruszyliśmy. 60 km do Leknes — mosty, fiordy, opuszczone wsie, samotność i spokój.
Tuż przed Leknes — najgorszy podjazd wyprawy. 2 km męki. Na górze zjazd i piekarnia — ratunek. Nocleg? Celowaliśmy w publiczną toaletę ze zdjęć — wyglądała jakby miała małe pomieszczenie z tyłu. Jeszcze 28 km i podwodny tunel Nappstraumen.
Dotarliśmy. Udało się. Obóz w toalecie, kolacja oparci o betonowy blok — luksusem była obecność drugiej osoby.
DZIEŃ 7
Obudziliśmy się, gdy wiatr trząsł oknami. Krzyknąłem: „Rowery!!! Do oceanu!!!” Wiatr spychał je w stronę klifu. Wybiegliśmy i uratowaliśmy je w ostatniej chwili.
Zostaliśmy tam cały dzień. Wiatr uniemożliwiał wyjście. Patrzyliśmy przez szybę na sztormowe morze i planowaliśmy ostatni dzień.
DZIEŃ 8 (end of the adventure)
Wiatr ustał. Po kilku kilometrach zaczął padać śnieg — lekki, ale intensywny. Wszystko wokół zrobiło się białe. Schowaliśmy się w przystanku. Gdy śnieg zelżał, ruszyliśmy dalej, przez piękne Hamnøy i Reine. Około południa dotarliśmy do Å. Słońce oświetliło przystań — jak ironiczny żart, ale przyjęliśmy to z uśmiechem.
Lofoty nauczyły nas, że to pogoda decyduje, a my musimy się dostosować. Byliśmy zmęczeni, trochę śmierdzący, ale szczęśliwi. Dopiero na zdjęciach zaczęliśmy rozumieć, co przeżyliśmy. Plan się zmieniał każdego dnia, zależnie od warunków. Zrozumieliśmy jedno: marzyć nie wystarczy, jeśli nie jesteś gotów pokochać trud, zimno i wiatr na twarzy.
Zamiast słuchać rad, wybraliśmy własną drogę. Przyczepiliśmy narty do rowerów, napisaliśmy „cycle to summit” — i zaczęliśmy pedałować. Wkrótce ta przygoda stanie się dokumentem — by opowiedzieć o tej drodze, trudach i pięknie rowerowo-narciarskiej wyprawy przez Lofoty.
Projekt cycle to summit.
Tekst: Giulio Ballardini