Przygoda na Alasce
Jazda w nowym miejscu jest jak odblokowanie kolejnego levelu w grze – z każdym krokiem niewyraźne staje się wyraziste. Na początku masz tylko ogólny zarys – Pasmo Alaska leży tuż za Anchorage, gdzie znajdziesz jedne z największych gór. W miarę zgłębiania tematu, wszystko zaczyna się krystalizować – Denali, Hunter i inne giganty. Ale dopiero gdy staniesz tam na własnych nogach, mapa naprawdę nabiera kształtu.
Plan był prosty: camp na lodowcu z ekipą i jazda do oporu. Na szczęście trzech kumpli było na tak. Uwielbiam takie wypady i ekipie, której mówisz: „Ej, szykuję wyprawę," a oni bez wahania rzucają: „Jedziemy!”
Gdy samolot z Talkeetna Air Taxi odleciał, zostawiając nas samych w campie, dotarło do mnie, jak wiele terenu wciąż pozostawało dla mnie wielką niewiadomą. Mimo tej niepewności, jest coś mega w tym uczuciu totalnej izolacji w tak potężnym i złożonym miejscu. Mieliśmy wszystko, co potrzebne do przetrwania – świetny sprzęt, dużo jedzenia i dobrze zgrany team.
W bazie kontrast między prostotą a złożonością ciąży na każdej decyzji. Z jednej strony, otaczające nas góry to skomplikowana układanka pełna "patrzę, ale nie ruszam". Z drugiej – sytuacja jest prosta. Jesteśmy uziemieni w jednym miejscu, z tym co widzimy wokół.
Przez resztę zimy wkładamy masę energii w wybór miejscówki do jazdy – analizując wiatr, pokrywę śnieżną, nasłonecznienie i inne zmienne. Ale tutaj nie przeskoczysz do innej strefy czy nie sprawdzisz różnych stacji pogodowych. Masz tylko to, co widzisz z namiotu. Całość przypomina bardziej łamigłówkę do rozwiązania.
Nie mogłem złapać rytmu z warunkami lawinowymi – szczerze mówiąc, w ogóle miałem problem z wyczuciem tych gór. Słońce praktycznie nie zachodziło, przez co ciężko było ogarnąć ekspozycję stoków. Lodowce były potężne i zdradliwe. Co wyglądało na krótki travers, okazywało się godzinnym marszem.
Śnieg był kompletnie inny niż znany mi z innych miejsc – z uporczywą słabą warstwą przy gruncie i generalnie bardziej kontynentalnym charakterem. Dodaj do tego 20 godzin światła dziennie i zmienne opady, i masz przepis na totalne zagubienie.
Wiatr też oszukiwał – spokój w campie, a na graniach chmury gnały jak szalone.
Co więc robisz z taką niepewnością? Jeździsz, na początku na spokojnie. Lekkie opady i kiepska widoczność zmusiły nas do szukania ciasnych kuluarów, gdzie dało się rozróżnić śnieg od ścian i nieba.
Szukaliśmy subtelnych różnic w nachyleniu, próbując trafić na tę wąską linię miękkiego puchu między mokrym śniegiem a lodową skorupą.
Warunki dyktowały nam ruchy, ale nasze decyzje względem zagrożenia lawinowego były przemyślane i ostrożne. Ostatecznie, Alaska tym razem nie pokazała nam swoich słynnych, stromych ścian graniowych, ale dała nam dziewięć wspaniałych dni przygody na nartach i niesamowity czas z ekipą w dzikiej głuszy, od której szczęka opada.
Majesty Athlete Eric Carter wyruszył z ekipą – Patem Valade, Brianem Burgerem i Maxem Kronkiem – na majową ekspedycję 2024 we Wschodnie Pasmo Alaski.
Tekst: Eric Carter. Fotki: @Pat Valade www.patvalade.com.